niedziela, 30 sierpnia 2015

Krem paprykowo – pomidorowy z naleśnikowym szaszłykiem

Sezon na paprykę i pomidory w pełni, więc trzeba z tego korzystać. Upieczone warzywa smakują wybornie, wystarczy je tylko zmiksować, przetrzeć, doprawić i mamy pyszny krem. Jeśli dodamy do tego naleśniki posmarowane kremowym serkiem z ziołami, to otrzymamy sycący, smaczny i kolorowy obiad.
Pierwszy raz szaszłyki naleśnikowe jadłam kilka lat temu w jednej z naszych lokalnych restauracji. Prawdę powiedziawszy nie pamiętam już czym były nadziane, ale były podane z pikantnym kremem z pomidorów, a że sam sposób podania bardzo mi się spodobał, to po prostu utkwił mi gdzieś w pamięci i zrobiłam coś podobnego. Zawsze warto się inspirować ciekawymi pomysłami. 

 

Składniki na 4 porcje:

1 kg czerwonej papryki
1 kg pomidorów (u mnie malinowe)
1 średniej wielkości cebula
1 mała ostra papryczka
2 ząbki czosnku
1 liść laurowy
1 łyżka oleju/oliwy
1 płaska łyżeczka soli (ja dałam tylko ½ łyżeczki, bo solę mało)
2 łyżeczki cukru (dałam trzcinowy)
½ łyżeczki świeżo mielonego pieprzu
¼ łyżeczki mielonego chili
1 łyżka suszonej bazylii
1 łyżka suszonego oregano

Szaszłyki naleśnikowe – składniki na 4 grubsze naleśniki:

Ciasto:
1 duże jajko
150 ml mleka
150 ml zimnej wody
160 g mąki pszennej krupczatki typ 450 albo wrocławskiej typ 500
szczypta soli
1 łyżka oleju do ciasta albo klarowane masło do smażenia

Nadzienie do szaszłyków:
300 g twarożku (ja użyłam drobno mielonego)
1 łyżka posiekanego koperku
1 łyżka posiekanej świeżej bazylii
1 łyżka posiekanego szczypiorku
1 łyżka posiekanej natki pietruszki
szczypta soli
szczypta pieprzu
szczypta ostrej papryki


Paprykę oczyścić z gniazd nasiennych, pokroić na kawałki. Z pomidorów usunąć zielone części, naciąć na krzyż. Cebulę obrać, przekroić na 4 części, ząbki czosnku obrać. Wszystkie warzywa ułożyć na blaszce do pieczenia, między warzywa włożyć 1 liść laurowy, skropić oliwą lub olejem i wstawić do piekarnika nagrzanego do 180 stopni i piec około 45 minut – jeśli warzywa zaczną mocno ciemnieć to przykryć je kawałkiem folii aluminiowej, żeby się nie przypiekły zbyt mocno. Gdy będą miękkie, przełożyć je do garnka (liść laurowy wyrzucić), zmiksować, a następnie całość przetrzeć przez sito albo przecierak. Przelać ponownie do garnka, wsypać sól, cukier, pieprz, chili, bazylię i oregano, doprowadzić do wrzenia, gotować 2 – 3 minuty.  Jeśli pomidory miały mało soku i krem wydaje się zbyt gęsty można dolać trochę bulionu albo wody i zagotować ponownie. Skosztować i ewentualnie jeszcze doprawić do własnego smaku solą, pieprzem czy cukrem. 
Gdy warzywa się pieką przygotować szaszłyki naleśnikowe. Jajka roztrzepać trzepaczką, dodać sól, wsypać mąkę, wlać mleko i wodę, wszystko dokładnie wymieszać (ja używam takiej okrągłej trzepaczki). Opcjonalnie można dodać do ciasta 1 łyżkę oleju albo stopionego masła, ja tego nie robię, bowiem wolę przesmarować patelnię pędzlem. Ciasto odstawić na 15 - 30 minut. Patelnię posmarować cienko olejem albo roztopić niewielką ilość masła i rozsmarować - na patelni nie może być dużo tłuszczu, ma być tylko posmarowana. Wlać porcję ciasta, smażyć z dwóch stron do lekkiego zrumienienia.
Wszystkie składniki nadzienia wymieszać, doprawić do własnego smaku solą, pieprzem, ostrą papryką. Na każdym naleśniku rozsmarować porcję nadzienia, zwinąć w rulon i pokroić na kawałki. Nadziać na patyczki do szaszłyków i gotowe. Podawać z gorącym kremem. 



czwartek, 27 sierpnia 2015

Ajvar (ajwar) - pasta z papryki i bakłażanów

Ajvar to smakowita bałkańska pasta z pieczonej papryki z dodatkiem bakłażanów, pomidorów, octu i przypraw. Podobnie jak lutenica, którą przygotowuję od trzech lat może być pikantny albo łagodny. My wolimy wersję pikantną.
Okazuje się, że produkcja prawdziwego ajvaru na skalę przemysłową jest dosyć ograniczona, bowiem powinien być przygotowany z pieczonej papryki, co niestety sprawia, że to dosyć czasochłonna i żmudna czynność. Producenci robią go z papryki gotowanej i z dodatkiem marchwi, co sprawia, że jakość pozostawia wiele do życzenia.
Warto więc zaopatrzyć się w paprykę i zrobić ajvar samemu. Kosztuje to trochę pracy, ale smak wynagradza cały trud.
Struktura tej pasty może być różna. Ja ajwar lubię dosyć mocno zmiksowany, zupełnie inaczej niż lutenicę, w której chcę czuć kawałki warzyw. Ale to kwestia własnych upodobań. Można zostawić większe kawałki i ajvar będzie równie smaczny. Niektórzy nie dodają do ajvaru pomidorów, ale koncentrat pomidorowy. Też można, choć wg mnie grzech nie korzystać w sezonie ze świeżych produktów, więc ja wybieram cudownie pachnące malinówki.


Składniki na 10 słoiczków o pojemności 200 ml:

3 kg mocno dojrzałej czerwonej papryki
2 małe ostre czerwone papryczki bez pestek
800 - 900 g bakłażanów
1 kg pomidorów (u mnie malinowe)
300 g cebuli
3 ząbki czosnku
60 g (3 łyżki) cukru trzcinowego (można dać biały)
20 g (1 łyżka) soli
10 g (1 łyżka) słodkiej papryki w proszku
½ małej łyżeczki czarnego pieprzu
½ małej łyżeczki mielonego chili
45 ml (3 łyżki ) octu spirytusowego 10 %
45 ml (3 łyżki) oleju (użyłam rzepakowego)


Pomidory pokroić na kawałki (razem ze skórkami i pestkami) , wyciąć tylko zieloną część. Zagotować i do chwili wrzenia gotować około 30 minut na mocnym ogniu, żeby jak najwięcej płynu odparowało, a pomidory się rozgotowały. Przetrzeć przez sito albo przecierak, skórki i pestki wyrzucić – powinno zostać około 400 ml pulpy pomidorowej.
Paprykę słodką oczyścić z gniazd nasiennych, obrać ze skóry i ułożyć na blaszce do pieczenia. Skropić niewielką ilością oleju. Bakłażany obrać ze skóry, pokroić w plastry, ułożyć na blaszce, lekko posolić. Paprykę i bakłażany wstawić do piekarnika nagrzanego do 180 stopni (u mnie termoobieg) i piec około 40 minut, aż zrobią się miękkie i lekko przypieką. Można nie obierać papryki ze skórki przed pieczeniem, ale upiec ją, a potem włożyć do worka na około 15 minut, aby się zaparzyła i po tym czasie ściągnąć z papryki skórkę. Ja wolę obrać przed pieczeniem, ale metody są różne.
W tak zwanym międzyczasie obrać cebulę i pokroić ją w bardzo drobną kostkę. Czosnek posiekać albo przecisnąć przez praskę. Ostre papryczki oczyścić z gniazd nasiennych i bardzo drobno posiekać. W dużym garnku, w którym będzie smażony ajvar rozgrzać 3 łyżki oleju, wrzucić pokrojoną cebulę i delikatnie ją podsmażyć – powinna się zeszklić, ewentualnie lekko przyrumienić, ale nie przypiec. Dodać czosnek i posiekaną ostrą paprykę. Wsypać słodką paprykę i wszystko razem bardzo krótko przesmażyć – około minuty. Wlać pulpę pomidorową i wymieszać.
Dodać upieczoną paprykę i bakłażany i zmiksować do uzyskania pożądanej konsystencji – ja osobiście lubię mocno zmiksowany sos. Można też zemleć warzywa przez maszynkę do mięsa na sicie o dużych oczkach – wtedy kawałki warzyw pozostaną większe (tak robię przy lutenice). Wsypać przyprawy, wlać ocet i na wolnym ogniu gotować około 15 – 30 minut do uzyskania pożądanej gęstości (u mnie gęstość porównywalna do keczupu). W dużej mierze czas zależy od tego jak mocno zostały odparowane pomidory – czym mocniej tym lepiej, bo wtedy czas gotowania ajvaru jest krótszy. Ajvar dosyć mocno pryska, więc prawie przez cały czas trzeba go mieszać. Skosztować i ewentualnie doprawić do swojego smaku solą, pieprzem czy cukrem.
Gotowy sos przełożyć do wyparzonych słoików (wyparzam słoiki i zakrętki w piekarniku nagrzanym do 125 stopni przez około 15 minut), zakręcić. Słoiki ustawić na blaszce do pieczenia, wstawić do piekarnika nagrzanego do 125 stopni i pasteryzować około 25 minut. Jeśli słoiki są większe, to czas należy wydłużyć nawet do 40 minut. Słoiki można zostawić do wystygnięcia w wyłączonym piekarniku albo wyciągnąć na na ściereczkę, przykryć ręcznikiem i zostawić, aby sobie spokojnie ostygły. Można też pasteryzować na mokro w garnku wyłożonym ściereczką – wlać wodę do ¾ wysokości słoiczków i od chwili wrzenia pasteryzować 15 minut. Wyciągnąć i zostawić pod przykryciem do wystygnięcia. 




wtorek, 25 sierpnia 2015

Sałatka paprykowo – ryżowa z kukurydzą

Ta sałatka gości u mnie od jakiś 25 lat. Pierwszy raz jadłam ją jeszcze za licealnych czasów u mojej koleżanki Marzeny, a potem regularnie robiłam. Jedyną zmianą jaką wprowadziłam jest to, że mieszam majonez z jogurtem, bo tak smakuje mi bardziej (Marzena dodawała tylko majonez).
W zasadzie każdego roku w sezonie paprykowym pojawia się na stole 2 – 3 razy. Była na starym blogu i zupełnie mi uciekło, że jej tu nie przeniosłam. Tak więc nadrabiam to niedopatrzenie i dzielę się prostym przepisem na smaczną sałatkę. Nie trzeba wielu składników, a można zrobić coś smacznego. Ważnym elementem tej sałatki jest papryka i najlepiej w kilku kolorach, wtedy sałatka oprócz tego, że jest smaczna, to również cieszy oczy.  Świetnie smakuje jako samodzielne danie, ale jest również pysznym dodatkiem do pieczonego kurczaka czy grillowanej ryby. Może być fajnym drugim śniadaniem do pracy.
Ja używam do tej sałatki ryżu jaśminowego, ale myślę, że każdy inny też się sprawdzi (no może poza ryżem do risotto). 


Składniki na dużą salaterkę:

200 g (1 szklanka) ryżu jaśminowego
400 ml domowego bulionu warzywnego (można zastąpić wodą i dodać ½ łyżeczki soli)
4 średniej wielkości kolorowe papryki (czerwona, żółta, pomarańczowa, zielona - razem około 700 g)
1 puszka (340 g) słodkiej kukurydzy
2 łyżki majonezu
2 łyżki jogurtu naturalnego
sól, pieprz
opcjonalnie: posiekany koperek albo szczypiorek


Ryż opłukać na sicie pod bieżącą zimną wodą. Włożyć do garnka, wlać bulion (albo wodę i ½ łyżeczki soli). Wymieszać, przykryć pokrywką i zagotować. Od chwili wrzenia gotować 5 minut bez mieszania. Wyłączyć gaz, a garnek z ryżem zawinąć w ściereczkę, gruby ręcznik i włożyć pod kołdrę albo gruby koc (ja wynoszę do sypialni, wkładam między poduchy i przykrywam kołdrą). Zostawić na 2 – 3 godziny, aż ryż się „uparuje” – przy tych proporcjach powinien być idealnie sypki. Gotowy ryż przemieszać widelcem, przełożyć do miski i zostawić do wystygnięcia.
Paprykę opłukać, oczyścić z gniazd nasiennych i pokroić w drobną kostkę. Kukurydzę odsączyć i wsypać do pokrojonej papryki. Dodać ryż, jogurt połączony z majonezem, ½ łyżeczki soli i ¼ łyżeczki pieprzu. Całość wymieszać, jeśli sałatka wydaje się za sucha można dodać jeszcze trochę majonezu czy jogurtu. Skosztować i ewentualnie doprawić do własnych upodobań solą czy pieprzem. Zostawić choć na godzinę, aby smaki się połączyły. Wg mnie sałatka najsmaczniejsza jest na drugi dzień.

Ps. Można ugotować ryż w woreczkach, choć ja od dawna tego nie robię. Wolę taki przygotowany babciną metodą - "uparowany". 



niedziela, 23 sierpnia 2015

Z serii „coś na zimę”: Ostry sos paprykowy (z pieczonej papryki)

Jak co roku w sierpniu spędziłam tydzień w Radomiu u teściowej i przywiozłam sobie piękną paprykę. Okolice Radomia to zagłębie, gdzie producentów papryki jest bardzo wielu i gdzie odbywają się targi paprykowe. My już na targi nie jeździmy, ale od razu do producenta. W tym roku umówiwszy się wcześniej dotarliśmy akurat w momencie, gdy gospodarz przyniósł z tunelu świeżo zerwaną paprykę. To lubię – warzywa prosto z krzaka. Piękna, dorodna, jędrna i tania (2 i 3 zł/kg, podczas gdy u mnie na targu 5 zł/kg). 15 kg kolorowych strąków stosunkowo łatwo zagospodarowałam. Trochę zamroziłam, trochę zapakowałam w słoiczki, część przeznaczyłam na pyszną kremową zupę, część na sałatkę, część na lutenicę, a 3 kg zamieniłam w pyszny, ostry sos paprykowy. Robiłam go od początku do końca samodzielnie, zdając się na własne doświadczenie i smak.
Sos jest bardzo ostry, lekko słodki i bardzo smaczny. Jeśli ma być łagodniejszy, to wystarczy zrezygnować z ostrej papryki. Ma cudowny, głęboki kolor, bo użyłam mocno dojrzałej czerwonej papryki. Nie dawałam za wiele czosnku, bo za nim nie przepadam, ale jeśli ktoś lubi, może dać go dwa razy więcej. W moim sosie nie jest pawie wyczuwalny, ale świetnie dopełnia całości.
Dodałam do niego ubiegłoroczną passatę, bowiem zostało mi kilka słoiczków, ale jeśli nie posiadacie, można wykorzystać koncentrat pomidorowy albo przygotować sobie wcześniej domową passatę. 
Sos można wykorzystać jako dodatek do kanapek, do makaronu, pulpetów itp. 



Składniki na 9 słoiczków po 300 ml (około 2,7 l gotowego sosu):

3,5 kg czerwonej, mocno dojrzałej papryki (waga przed obraniem)
350 g cebuli (2 duże sztuki)
5 dużych ząbków czosnku (można dać więcej)
1 - 5 małych ostrych czerwonych papryczek bez pestek (ja dałam 5 i sos jest bardzo ostry)
400 ml passaty albo 250 g koncentratu pomidorowego
60 ml (4 łyżki) oleju rzepakowego
100 ml octu spirytusowego 10 %
150 g (2/3 szklanki) cukru
1 pełna łyżka płynnego miodu (dałam lipowy ale możne być inny)
2 liście laurowe
3 – 4 kulki ziela angielskiego
20 g (1 łyżka) soli
5 g (1 czubata łyżeczka) czarnego mielonego pieprzu


Paprykę umyć i pozbawić gniazd nasiennych, cebulę i czosnek obrać. Paprykę pokroić na kawałki, a cebulę w kostkę. Na blaszce do pieczenia ułożyć paprykę (słodką i ostrą), wrzucić ząbki czosnku, ziele angielskie i liście laurowe. Blaszkę przykryć folią aluminiową (niezbyt szczelnie) i wstawić do piekarnika nagrzanego do 200 stopni (u mnie góra - dół). Piec 30 minut, ściągnąć folię i piec jeszcze przez 10 -15 minut. Papryka powinna być miękka. Wyciągnąć ziele angielskie i liście laurowe.
W czasie, gdy papryka się piecze, to w dużym rondlu, garnku albo głębokiej dużej patelni rozgrzać olej, wrzucić pokrojoną cebulę i delikatnie ją podsmażyć – powinna się tylko lekko przyrumienić.
Gdy papryka się upiecze, zemleć ją (razem z podsmażoną wcześniej cebulą i upieczonym czosnkiem) przez maszynkę na najdrobniejszych oczkach - ja użyłam sitka do maku. Całość pulpy przełożyć do garnka (tego, w którym smażyła się cebula), dodać passatę albo przecier, wyciągnięte wcześniej liście laurowe i ziele angielskie, wlać ocet, dodać cukier, miód, sól gotować około 20 – 30 minut często mieszając, aż do uzyskania pożądanej konsystencji. (Uwaga! Trzeba mieszać, bo sos strzela i chwilę nie przypilnowany może zapaskudzić pół kuchni). Wsypać świeżo mielony pieprz, usunąć liście laurowe i kulki ziela angielskiego. Wymieszać i skosztować, ewentualnie doprawić do własnego smaku solą, cukrem czy octem. Dla mnie podane proporcje okazały się idealne. Początkowo dałam tylko ½ łyżki soli i mniej cukru, ale musiałam dosypać i proporcję podaję takie, jakie zastosowałam w swoim sosie. 
Gotowy gorący sos przelać do wyparzonych słoiczków (ja wyparzam słoiki i nakrętki w piekarniku nagrzanym do 125 stopni przez około 15 minut), zakręcić. Ustawić na blaszce, wstawić do piekarnika nagrzanego do 120 stopni i pasteryzować około 25 minut. Wyciągnąć na ściereczkę, przykryć ręcznikiem i zostawić do całkowitego wystudzenia (u mnie stały przykryte całą noc).
Można też pasteryzować na mokro – słoiki wstawić do garnka wyłożonego ściereczką, wlać wodę (jeśli sos gorący, to woda też musi być gorąca) do ¾ wysokości słoiczków i od chwili zagotowania pasteryzować około 15 minut. Mnie było wygodniej wstawić do piekarnika, bo słoiczki szerokie, niskie i w garnku musiałabym pasteryzować na kilka razy. 



wtorek, 18 sierpnia 2015

Marchewka na gęsto

Z całą pewnością należę do osób, które nie mają przedszkolnej traumy związanej z marchewką. Może dlatego, że marchewkę lubię od zawsze, a panie kucharki w przedszkolu przygotowywały ją prawie tak samo jak moja mama.
I podobnie jak słodko – kwaśną mizerię, tak samo marchewkę albo marchewkę z groszkiem mogę jeść do każdego mięsa czy ryby, ale równie dobrze lubię sobie nałożyć do miseczki i zjeść w ramach kolacji bez żadnych dodatków.
Lubię, gdy marchewka nie jest zbyt mocno rozgotowana i gdy nie pływa w zbyt dużej ilości sosu. Jednym słowem musi być taka akuratna, cokolwiek to znaczy.
Marchew to bardzo zdrowe warzywo i zdecydowanie warto po nie sięgać tak często jak się da, bowiem ma właściwości przeciwcukrzycowe i przeciwpasożytnicze, a przy tym działa rozkurczowo, moczopędnie, wpływa na regulację trawienia i obniża poziom cholesterolu. Jest warzywem bogatym w witaminy (A, K, witaminy z grupy B, C, PP), zawiera kwas foliowy i sole mineralne. A przy tym wszystkim bardzo korzystnie wpływa na stan i koloryt skóry.


Składniki na 4 porcje (jako dodatek do obiadu):

800 g marchewki (ja preferuję mniejsze i cieńsze marchewki)
1 łyżka masła
¼ – ½ łyżeczki soli
2 małe łyżeczki cukru (można dać więcej jeśli ktoś lubi słodszą wersję)
1 czubata łyżeczka mąki pszennej (ja używam wrocławskiej typ 500)

Marchewkę dobrze umyć, młodą oskrobać, starszą obrać. Pokroić w kostkę – wg uznania: grubszą albo drobniejszą – ja wolę drobniej krojoną. Wsypać do garnka, wlać około 200 -250 ml wrzątku i gotować pod przykryciem około 10 - 15 minut. Marchewka powinna być na pół miękka. Wsypać niewielką ilość soli (u mnie to ¼ łyżeczki), gotować jeszcze chwilę bez przykrycia aż marchewka będzie prawie miękka i większość wody odparuje – powinno jej zostać tylko na dnie garnka. Dodać masło i wsypać cukier, wymieszać.
Do małego słoiczka (takiego po przecierze czy musztardzie) wlać niewielką ilość wody ( ok. 3 łyżki), wsypać mąkę, zakręcić i energicznie potrząsnąć, aby roztrzepać mąkę (nie będzie miała grudek). Marchewkę delikatnie odsunąć na bok, a do wody wlać roztrzepaną mąkę. Energicznie wymieszać i jeszcze chwilę podgrzewać, aż mąka straci smak surowizny. I gotowe. 



niedziela, 16 sierpnia 2015

Ciasteczka ze smarties

Dwa lata temu Asia z bloga Śladami Słodkiej Babeczki, razem z owsianymi ciasteczkami ze słonecznikiem, przywiozła mi cudowne karmelowe ciasteczka. I jedne i drugie były pyszne. O ile te pierwsze dosyć szybko powstały w mojej kuchni, o tyle te drugie odkładałam, bo brakowało mi jednego ze składników, a za leniwa byłam, aby zrobić go sama. Mowa o golden syrupie, który dopiero niedawno udało mi się kupić podczas pobytu w Warszawie. Raczej trudno go czymś zastąpić, bo to on odpowiada ze ten cudowny karmelowy smak.
Skorzystałam z przepisu, który Asia umieściła na swoim blogu, a sama zaczerpnęła z książki „101 cakes&bakes”


Składniki na 14 dużych ciastek (u mnie 18 mniejszych):

150 g mąki pszennej tortowej typ 450
1 łyżeczka proszku do pieczenia
100 g miękkiego masła
80 g jasnego cukru muscovado
1 łyżka golden syrupu
85 g smarties (czekoladowe m&m's albo lentilki)


Mąkę przesiać z proszkiem do pieczenia. Masło utrzeć (mikserem albo pałką) z cukrem na puszystą masę, dodać golden syrup i zmiksować albo wymieszać do połączenia składników. Wsypać mąkę wymieszaną z proszkiem do pieczenia, dodać smarties i zagnieść ciasto.
Z gotowej masy uformować 14 równych kulek (ja zrobiłam 18 – formowanie wcale łatwe nie jest, bo cukierki nie bardzo chcą współpracować, ale warto się potrudzić). Ułożyć je w dosyć dużych odstępach na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia (użyłam 2 blach z wyposażenia piekarnika, ale po upieczeniu stwierdziłam, że zmieściłyby się na jednej) – ciasteczka podczas pieczenia rozlewają się na boki i robią się płaskie, więc nie należy kulek wcześniej spłaszczać.
Wstawić blaszkę do gorącego piekarnika nagrzanego do 180 stopni i piec 12 – 15 minut do lekkiego zrumienienia. Po wyciągnięciu z piekarnika zostawić chwilę na blaszce, bowiem gorące ciasteczka są bardzo miękkie i ciężko je ruszyć. Mniej więcej po 3 minutach można przełożyć na kratkę i zostawić do wystygnięcia.
Ciastka nie są bardzo mięciutkie, raczej chrupiące, bardzo sycące i pyszne.
Przechowywać w szklanym słoju albo metalowej puszce. Nie pytajcie jak długo, bo znikają zdecydowanie szybciej niż zdążą się zestarzeć. 



czwartek, 13 sierpnia 2015

Woda smakowa

Co pijecie w czasie upałów? Ja głównie czystą, niegazowaną wodę (z kranu) albo herbatę zieloną czy ziołową, bo tym najlepiej gaszę pragnienie. Zdarza się kompot, choć raczej rzadko. Ale raz czy dwa razy dziennie wrzucam do kubka trochę owoców, dorzucam lód, gałązki mięty albo melisy, uzupełniam wodą i powoli piję (a owoce z przyjemnością wyjadam, no może poza cytrusami, z których wyciskam dokładnie sok).
No właśnie, podobno powinno pić się dużo, ale w małych porcjach, wtedy lepiej nawadnia się organizm i nie wypłukuje z organizmu minerałów. Choć nie przeczę, że zdarza mi się wpaść do domu np. po zakupach i duszkiem wypić szklankę wody od razu.
Dziś kilka propozycji na urozmaicenie zwykłej wody. Tak jak praktycznie nie jadam latem cytrusów, tak bardzo chętnie dodaję je do wody i dobrze wyciskam sok. Gałązka mięty czy melisy dopełnia całości. Do przygotowania różnych smaków wykorzystuję też owoce mrożone, które dodatkowo działają niczym kostki lodu i schładzają płyn.
To raczej propozycje, nie przepisy, bo owoce można sobie dowolnie zmieniać i mieszać... mnie jakoś tak zachciało się zatrzymać w określonej kolorystyce.


Woda z cytrusami: 
2 plasterki cytryny, 2 plasterki pomarańczy, 2 plasterki limonki, kilka listów melisy, kostki lodu, woda



Woda na fioletowo: 
4 – 5 jeżyn, kilka borówek, garść jagód, kilka listków mięty, kostki lodu, woda




Woda na czerwono: 
2 truskawki, kilka malin, garść czerwonych porzeczek, gałązka mięty, kostki lodu, woda.

 

środa, 12 sierpnia 2015

Amerykanki (amoniaczki) – wspomnienie szkolnych lat

Te ciastka zawsze będą kojarzyły mi się ze szkolnymi latami, bo wtedy amerykanki zwane przez niektórych amoniaczkami rządziły. Skąd ta nazwa? Nie mam bladego pojęcia. Tak się nazywały od zawsze i pod tą nazwą są u nas sprzedawane po dziś dzień.
Kilka lat temu mama mojego kolegi, pani Krysia poczęstowała mnie domową amerykanką i podzieliła się przepisem. Przepis włożyłam do zeszytu i jakoś o nim zapomniałam. Co jakiś czas bratowa wspomniała, że mogłabym spróbować upiec amerykanki, bo ona chętnie by zjadła. No i w końcu nadszedł ten dzień – upalna niedziela. A ja mimo upału zakasałam rękawy i upiekłam amerykany. I nawet zostałam za nie ucałowana.
Nie do końca są takie jak były te sprzed wielu lat. Tamte były cięższe, bardziej zbite i mocniej czuć je było amoniakiem, a moje wyszły bardzo puszyste i rozpływają się w ustach. Ale ja popracuję jeszcze nad tym przepisem, gdy zrobi się nieco chłodniej i znajdę ten smak sprzed 30 lat. Być może jest to kwestia rodzaju mąki i ilości amoniaku. Potrenuję i z pewnością odkryję tajemnicę.
Przy pieczeniu tych ciastek pojawia się niezbyt przyjemny zapach, trzeba uważać przy wyciąganiu blachy z piekarnika, żeby się nie sztachnąć amoniakiem. No i otwarte okna mile widziane.
A teraz już przepis na pyszne, delikatne amerykanki. Z przepisu wyszło mi 20 całkiem sporych ciastek. Pierwszą partię zrobiłam nieco za dużą, ale przy kolejnych nakładałam mniejsze porcje ciasta i wyszły takie jak trzeba.

Mnie osobiście najbardziej smakują bez lukru, ale ja nie przepadam za bardzo słodkimi wypiekami.
 

Składniki na 20 ciastek:

530 g mąki pszennej tortowej typ 450
250 ml mleka (używam 2 %)
3 duże jajka (moje o wadze 75 g)
125 g roztopionego, ostudzonego masła
200 g drobnego cukru do wypieków (niepełna szklanka)
20 g (2 czubate łyżeczki) wodorowęglanu amonu (amoniaku spożywczego)

Lukier:
cukier puder – zużyłam trochę ponad 2 szklanki o pojemności 250 ml
1 łyżka soku z cytryny
gorąca woda - ilość trudna do określenia, ale nie jest jej wiele


Piekarnik nagrzać do 175 stopni (góra – dół, bez termoobiegu)
Mąkę przesiać razem z wodorowęglanem amonu. Jajka wbić do miski, dodać cukier i zmiksować do rozpuszczenia się cukru, wlać mleko i wymieszać. Dodać mąkę i zmiksować. Dolać rozpuszczone masło i ponownie zmiksować do uzyskania jednolitej masy. Ciasto powinno być dosyć gęste.
Blachę wyłożyć papierem do pieczenia, który posmarować lekko olejem (pierwszej partii nie posmarowałam i ciężko się odlepiały). Na blachę wykładać po łyżce ciasta w dużych odstępach, bo ciastka bardzo mocno rosną – najlepiej wykorzystać dużą blachę z piekarnika i wykładać po 5 porcji ciasta. Pozostałe ciasto spokojnie może stać na blacie, nic mu się nie dzieje.
Blachę wstawić do gorącego piekarnika (mniej więcej w połowie wysokości) i piec amerykanki przez około 15 minut – powinny się tylko bardzo delikatnie zrumienić z wierzchu (od spodu będą nieco bardziej brązowe). Wyciągnąć, przełożyć na kratkę o zostawić do wystygnięcia. Przy otwieraniu piekarnika uważać, bo wydobywa się dosyć intensywny zapach amoniaku, który znika po wystudzeniu ciastek.
Przygotować lukier. Do cukru pudru wlać sok z cytryny i łyżkę gorącej wody, rozmieszać. Jeśli lukier jest zbyt gęsty wlać jeszcze odrobinę wody – ja leję prosto z czajnika, więc trudno mi dokładnie to określić. Lukier powinien być gęsty.
Na każde ciasto (na płaską stronę) wlać mniej więcej łyżeczkę lukru i rozsmarować – mnie najlepiej wychodzi to z pomocą zwykłego noża. Zostawić do zastygnięcia i gotowe. 



poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Z serii "coś na zimę": Wiśnie w syropie

Bardzo prosty sposób na zamknięcie kolejnych owoców lata w słoiczku. Wiśnie w syropie są świetnym dodatkiem do deserów, robię na ich bazie sos do budyniu czy lodów, a czasem wykorzystuję po prostu jako kompot dolewając do syropu trochę wody.
Nic trudnego w tym nie ma. Dwa składniki, słoiczki i trochę pracy przy drylowaniu, bo potem to już idzie szybko.
Ja wiśnie robię w małych słoiczkach, bo przeważnie potrzebuję właśnie taką porcję, ale przy większej rodzinie spokojnie można zapakować je do większych słoików i i wtedy wyjdzie ich po prostu mniej.
Na każdy kilogram wiśni daję 350 g cukru. Można dać więcej, wtedy syrop będzie słodszy - wszystko wg uznania.


Składniki na 8 słoików po 320 ml:

2 kg wiśni – ja używam odmiany Panda, bo są duże, mięsiste, słodkie i soczyste
700 g cukru 

Wiśnie opłukać, zostawić na durszlaku, aby trochę przeschły, wydrylować – ja to robię nożykiem, bo drylownica tak mnie tak denerwowała (przepuszczała dużo pestek), że znalazła swoje mieszkanie na śmietniku.
Wydrylowane owoce przesypać cukrem i zostawić na 24 godziny, aby puściły sok. Po kilku godzinach można je delikatnie wymieszać, a na noc wstawić do lodówki. Gdy większość cukru się rozpuści, a wiśnie puszczą sporo soku przełożyć do słoiczków i zalać powstałym sokiem – jeśli na dnie miski zostanie trochę nierozpuszczonego cukru to też go dołożyć do słoiczków, rozpuści się w trakcie pasteryzacji.
Słoiczki wstawić do garnka wyłożonego ściereczką, wlać tyle wody, aby sięgała do wysokości 2/3 słoiczków, przykryć. Od chwili wrzenia pasteryzować 10 minut. Wyciągnąć słoiki z garnka, przykryć ściereczką i zostawić do całkowitego wystygnięcia. 


Takie wiśnie wykorzystuję zimą do przygotowania np. takiego sosu do budyniu - wystarczy trochę mąki ziemniaczanej i cynamonu i mamy pyszny dodatek do deseru:

niedziela, 9 sierpnia 2015

Chleb orkiszowy z ziarnami i ostropestem

Dzisiejszy przepis na chleb jest dla tych, którzy pieczenia chlebów na zakwasie boją się jak przysłowiowy diabeł święconej wody albo dla tych, którzy jak ja, miewają sklerozę i nie wyciągają na czas zakwasu z lodówki.
No właśnie tak powstał ten chleb – przez moje gapiostwo, bo zapomniałam o wyciągnięciu i dokarmieniu Stefana (tak nazywa się mój zakwas), a chleb trzeba było upiec.
Do chleba dodałam trochę ostropestu, o którym wcześniej jakoś nie słyszałam, a który pojawił się w moim domu za przyczyną firmy Sante. No, ale ja jestem zawsze sceptyczna jeśli chodzi o nowości, więc najpierw popytałam, poszperałam, poczytałam i jak już wiedzę poszerzyła, to zaczęłam używać. Okazuje się, że właściwości ostropestu były znane już w średniowieczu, gdy oset mleczny okrzyknięto fenomenem ziołolecznictwa, a dzisiaj przeżywa swój renesans. Jego główny składnik – sylimaryna wykazuje działanie przeciwzapalne, rozkurczowe i detoksykacyjne. Jego stosowanie zaleca się osobom z problemami trawiennymi, a także tym, których dieta opiera się na ciężkostrawnych, mocno przetworzonych posiłkach. Jest również źródłem białka i błonnika, chroni przed wolnymi rodnikami.
Dzienne spożycie ostropestu nie powinno przekroczyć 2 łyżeczek, nie zaleca się podawania go dzieciom do 3 roku życia.
W kuchni można go wykorzystać na wiele sposobów dodając do pieczywa, sałatek, koktajli, sosów itp. I u mnie już znalazł swoje zastosowanie. 

Ten chleb jest pyszny, sycący i dosyć długo pozostaje świeży i nadaje się do jedzenia. U mnie przetrwał tydzień. 
 

Składniki na jeden spory bochenek (foremka 33x9 cm mierzone na spodzie foremki):

200 g mąki orkiszowej pełnoziarnistej typ 2000
300 g mąki orkiszowej jasnej typ 700
2 pełne łyżki (40 g) pestek dyni
2 pełne łyżki (40 g) ziaren białego sezamu
2 pełne łyżki (40 g) ziaren czarnego sezamu
4 pełne łyżki (80 g) ziaren słonecznika
2 pełne łyżki (30 g) mielonego ostropestu Sante
1 i ½ (15 g) łyżeczki soli
30 g świeżych drożdży albo ok. 10 g drożdży instant
1 łyżka płynnego miodu
500 ml ciepłej wody (około 45 stopni)


Do miski wrzucić wszystkie ziarna, ostropest, dodać miód i rozkruszone drożdże, wlać wodę, wymieszać i zostawić na 20 minut. Mąkę wymieszać z solą (pełnoziarnistej nie przesiewam, tylko jasną). Po 20 minutach, gdy będzie widać, że drożdże ruszyły, bo powierzchnia będzie napuszona, dodać do miski z ziarnami mąkę i energicznie wymieszać do połączenia składników – nie trzeba wyrabiać ciasta, tylko dobrze wymieszać drewnianą łyżką. Zostawić pod przykryciem na 60 minut do wyrośnięcia. Foremkę posmarować masłem, niczym nie wysypywać. Wyrośnięte ciasto przełożyć do foremki, powinno wypełnić foremkę mniej więcej do 2/3 wysokości. Zostawić pod przykryciem na kolejne 20 -30 minut do wyrośnięcia – powinna być pełna foremka.
Wstawić do piekarnika nagrzanego do 220 stopni i piec około 10 minut, następnie zmniejszyć temperaturę do 190 stopni i piec kolejne 50 minut. Od razu po upieczeniu wyciągnąć chleb z piekarnika, wyjąć z foremki i zostawić na kratce do odparowania i całkowitego wystudzenia. 

Ps. Ziarna można sobie dowolnie zmieniać, można dodać siemię lniane, kminek, czarnuszkę itp. 


środa, 5 sierpnia 2015

Domowy budyń waniliowy z sosem wiśniowym z cynamonem

Budyń? Pewnie, ale tylko domowy.
Przygotowanie wersji domowej zabiera praktycznie tyle samo czasu, co skorzystanie z gotowca w paczce, a mamy pewność, że to, co zjemy albo podamy dzieciom nie zawiera barwników i konserwantów.
Moja babcia przygotowywała dwie wersje budyniu. Pierwsza była na mleku, a druga znacznie kaloryczniejsza - na mieszance mleka i śmietany kremówki. Obie pyszne i warte spróbowania. Mój dziadek był łasuchem, po obiedzie musiało być coś słodkiego do kawy. Jeśli babcia nie miała ciasta, to przygotowywała budyń, kisiel albo galaretkę na domowym soku, bo deser musiał być i już.
Ja dziś proponuję wersję na mleku. Mocno waniliową, bo oprócz tego, że dodałam ziarenka wanilii, to posłodziłam domowym cukrem waniliowym. Ja przeważnie robię z połowy składników - wychodzą dwie duże porcje.


Składniki na 4 duże albo 6 mniejszych porcji:

1 litr mleka (u mnie krowie 2 %, ale może być roślinne)
1 łyżeczka dobrego świeżego masła
2 - 3 łyżki cukru (u mnie domowy waniliowy)
1 laska wanilii
4 żółtka (u mnie z wiejskich jajek)
4 pełne (z lekką górą) łyżki skrobi (mąki) ziemniaczanej – około 100 g

Sos
500 g wiśni bez pestek
2 łyżki cukru trzcinowego (można użyć zwykłego)
1 łyżka mąki ziemniaczanej
½ łyżeczki mielonego cynamonu


Wiśnie zasypać cukrem i zostawić na kilka minut, aby puściły sok. Część soku odlać i wymieszać go z mąką ziemniaczaną (ja to robię w małym zakręcanym słoiczku – mąka jest wtedy dobrze roztrzepana). Wiśnie zagotować, gdy będą gorące i puszczą jeszcze trochę soku dodać cynamon i gotować dwie minuty. Wlać mieszaninę soku z mąką i gotować kilka chwil, aż całość zgęstnieje i zrobi się frużelina (gęsty sos owocowy). Spróbować, jeśli sos wydaje się mało słodki, można dosypać jeszcze trochę cukru – wszystko zależy od gatunku i słodyczy wiśni. Odstawić do wystygnięcia.

750 ml mleka wlać do garnka, wsypać cukier, dodać masło. Laskę wanilii przekroić na pół, wyskrobać ziarenka, dodać do mleka razem z wyskrobaną laską.
W dużym kubku wymieszać pozostałe 250 ml mleka z żółtkami i mąką ziemniaczaną (ja to robię trzepaczką – rózgą, ale można użyć miksera).
Mleko zagotować, wyciągnąć laskę wanilii (nie wyrzucać), wlać rozrobioną mąkę z mlekiem i żółtkami, gotować 2 minuty na najmniejszym ogniu cały czas mieszając – masa powinna ładnie zgęstnieć. Przelać do przygotowanych pucharków i zostawić do wystygnięcia.
Podawać z przygotowanym sosem wiśniowym (można go podgrzać). 


Laski wanilii nigdy nie wyrzucam, wykorzystuję ją do przygotowania cukru waniliowego. Po wyschnięciu wkładam do słoiczka, w którym już jest cukier i kilka lasek, odda jeszcze trochę swojego aromatu.
Jeśli lubicie budyń nieco rzadszy, to wystarczy zmniejszyć ilość skrobi ziemniaczanej do 80 g. 



poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Sakiewki z kurczaka z serkiem, wędzonym boczkiem i żurawiną

Dziś obiecany przepis na sakiewki z przepisu Agnieszki. Aga podesłała ten przepis na konkurs z serkiem Almette, a ja wybrałam jej danie do przygotowania podczas finału i między innymi tym daniem udało nam się ten konkurs wygrać.
Ja wprowadziłam małą zmianę, bowiem nie przepadam za boczkiem, więc dodałam do środka wędzonkę krotoszyńską. Ale uważam, że wersja z boczkiem wychodzi lepsza, bo bardziej soczysta – tłuszcz z boczku sprawia, że mięso z kurczaka jest bardziej soczyste. Jednak wybór pozostawiam Wam.
Trzeba uważać z chili, bo można przedobrzyć. Jedna z naszych sakiewek przygotowanych podczas finału była trochę za ostra (na szczęście została na stole, a nie powędrowała do jury).  Aga się rozszalała i potraktowała ją obficie chili.  Ale pozostałe dwie były świetne i bardzo smakowały nawet tym, którzy nie lubią połączenie mięsa z owocami. Choć pewnie byli i tacy, którym nie smakowały wcale, ale o smakach trudno dyskutować, każdy ma własne i ja to szanuję, bo mnie samej też nie wszystko smakuje.


Składniki na 4 porcje:

4 duże filety z kurczaka – każdy po około 200 g
około 150 -200 g surowego wędzonego boczku (ja użyłam wędzonki krotoszyńskiej)
½ szklanki suszonej żurawiny
1 serek Almette wiśnia z żurawiną
sól, pieprz
mielony kardamon
chili
zioła dalmatyńskie albo inne ulubione

Sos do zapiekania:
2 łyżki sosu sojowego
2 łyżki octu balsamicznego
2 łyżki płynnego miodu

Do podania: reszta serka, który nie został wykorzystany do sakiewek i konfitura z żurawiny


Żurawinę namoczyć w ciepłej wodzie, poczekać aż napęcznieje i odcedzić. Boczek (wędzonkę) pokroić w kostkę i wymieszać z żurawiną i ¼ łyżeczki mielonego kardamonu.
Mięso delikatnie rozbić na dosyć cienkie płaty (dobrze to zrobić przez folię, aby nie poprzerywać mięsa). Każdy filet oprószyć solą, pieprzem, chili i ziołami dalmatyńskimi. Na każdym kawałku mięsa rozsmarować 1 pełną łyżeczkę serka, na środek położyć boczek wymieszany z żurawiną.
Boki każdego płata mięsa unieść do góry i związać nitką nadając całości kształt sakiewki. Posypać na górze jeszcze delikatnie ziołami.
Sos sojowy wymieszać z octem balsamicznym i miodem.
Każdą sakiewkę ułożyć na kawałku folii aluminiowej, polać łyżką sosu, zawinąć. Ułożyć w naczyniu żaroodpornym (albo na blaszce jeśli robimy większą ilość). Wlać kilka łyżek wody i wstawić do piekarnika nagrzanego do 200 stopni (góra – dół). Piec około 25 minut, następnie rozwinąć folię, każdą sakiewkę polać jeszcze odrobiną sosu i piec kolejne 15 minut do ładnego zrumienienia. Usunąć nitki i gotowe.
Podawać z serkiem, konfiturą z żurawiny i ulubionymi dodatkami – u nas ziemniaki i młoda marchewka na gęsto. 



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...