środa, 29 lutego 2012

Próbuję, smakuję, testuję: Babeczki nadziane od Delecty

Widzieliście reklamę babeczek Delecty z jeżami? Za każdym razem, gdy rzuci mi się w oczy rozbawia mnie niesamowicie... jeżyki rozmawiające o babeczkach :-)
No i owe babeczki, o których marzy młody jeżyk trafiły pod mój dach... a wszystko za sprawą Delecty, której produkty miałam już okazję testować. Wcześniej były to kremy, dziś są babeczki.
Dostałam cztery opakowania babeczek: babeczki czekoladowe z budyniem waniliowym, babeczki z budyniem czekoladowym, babeczki z budyniem waniliowym i babeczki z płatkami czekolady.


A w każdym opakowaniu można znaleźć niespodziankę - podkładkę pod kubek z sympatyczną buźką jeżyka (w każdym opakowaniu inna podkładka).


Na pierwszy rzut poszły Babeczki Czekoladowe nadziane budyniem waniliowym, które zrobił sam Zielonooki, a kibicowała mu pluszowa owca Zuza :-)




I choć nie jestem fanką czekoladowych wypieków to zapach dobiegający z kuchni był cudowny, na tyle zachęcający, że nawet ja dwie babeczki zjadłam.


Kolejne trzy zrobiłam jednego dnia, bo miały powędrować do oceny głodomorków :-) I tak też zrobiłam – trzy partie babeczek zrobiłam w godzinę – czy może być coś szybszego?


Patrząc na pudełka można się zakochać w tych babeczkach. Ale oczywiście sceptycznie do tego podeszłam, bo znając życie, to co na opakowaniu wygląda pięknie w rzeczywistości już niekoniecznie. Rezultaty były jednak zaskakujące.
Babeczki są bardzo proste do przygotowania, a cały proces ich tworzenia jest rozrysowany i opisany na pudełkach – poradzi sobie z nimi każdy, nawet dziecko.


Masa na ciasto i budyń jest gotowa. Do ciasta trzeba dodać jajka, mleko i olej, a do budyniu tylko mleko. Przygotowanie ogranicza się do wymieszania składników. Nawet mikser nie jest potrzebny.
Foremki do babeczek są usztywniane, więc nie jest potrzebna foremka do muffinów. Wystarczy foremki ustawić na płaskiej blasze z wyposażenia piekarnika (ja użyłam muffinkowej z wygodnictwa), napełnić ciastem i upiec.
Po upieczeniu można babeczki polukrować, posypać cukrem pudrem albo ozdobić kremem i ozdobić wg uznania. Ja uważam, że nie ma takiej potrzeby, ale to tylko moje osobiste zdanie i umiłowanie prostoty :-)


Po przetestowaniu i spróbowaniu babeczek mogę powiedzieć, że są dobre, nie czuć w nich nadmiernej ilości proszku czy sody, bardzo proste do przygotowania i faktycznie wyglądają jak na pudełku :-) Gdybym miała wybrać te, które smakowały mi najbardziej to wybrałabym babeczki nadziane z budyniem waniliowym i babeczki z płatkami czekolady.

Myślę, że z czystym sumieniem mogę je polecić osobom, które mają dwie lewe ręce do pieczenia, a mają ochotę na coś słodkiego... osobom, które nie mają foremki do pieczenia babeczek, a raz na jakiś czas chcą upiec pachnącą, małą, dobrze nadzianą babeczkę...
Wiem, że sporo doświadczonych w pieczeniu osób niekoniecznie się skusi... bo ja sama gotowców nie kupuję.

Tak mnie jeszcze natchnęło po przeczytaniu przygody Ewy - warto czytać dokładnie opis, bowiem mleko, które dodajemy do babeczek z budyniem trzeba podzielić (100 ml do budyniu, resztę do ciasta).

Cena to około 6 zł  za 1 opakowanie, z którego wychodzi 12 sztuk.

sobota, 25 lutego 2012

Ciasto marchewkowe z orzechami i cynamonem

Przepis na to ciasto dostałam od mojej sąsiadki Małgosi. Gdy mnie nim poczęstowała wiedziałam, że będę je musiała upiec. Co prawda nie bardzo pasował mi słodki śmietanowy krem, ale przecież kto powiedział, że muszę trzymać się przepisu? Zrezygnowałam z kremu i ciasto upiekłam w tortownicy. Zmieniłam proporcje - dałam więcej orzechów, mniej tłuszczu i biały cukier zastąpiłam trzcinowym. Wyszło mi ciasto trochę lżejsze, mniej słodkie i bardziej puszyste niż to, które jadłam. No i trochę zdrowsze.  
Początkowo byłam lekko rozczarowana, ale tylko do momentu całkowitego wystygnięcia... bo gdy ostygło stało się dużo smaczniejsze. Polecam, bo robi się je naprawdę szybko, a marchewka jest w zasadzie niewyczuwalna – wiem, że tam jest i tylko tyle.


Składniki na tortownicę o średnicy 26 cm

1 i 1/3 szklanki drobnego cukru trzcinowego (można dać zwykły biały)
3 jajka
¾ szklanki oleju (dałam z pestek winogron)
1 i ¼ szklanki mąki pszennej (dałam tortową)
1 pełna łyżeczka sody oczyszczonej
1 łyżeczka cynamonu (dałam cynamon Kotanyi)
2 szklanki marchewki startej na drobnych oczkach
¾ szklanki drobno posiekanych orzechów włoskich

Mąkę przesiać i wymieszać ją z sodą i cynamonem.
Do miski wsypać cukier, dodać całe jajka i olej, wszystko razem zmiksować na gładki krem, dodać mąkę z sodą i krótko zmiksować – do dokładnego połączenia składników. Następnie dodać marchewkę i drobno posiekane orzechy (ja wykorzystałam do siekania szatkownicę blendera Triblade HB724 firmy Kenwood).
Wszystko razem wymieszać (już nie miskować) i przelać do tortownicy wysmarowanej masłem i wysypanej mąką (użyłam tłuszczu w sprayu).


Wstawić do piekarnika nagrzanego do 175 stopni (termoobieg z dolną grzałką) albo do 190 stopni (piekarnik bez termoobiegu) i piec około 60 minut (do tzw. suchego patyczka). Gdy ciasto będzie upieczone wyciągnąć z piekarnika i zostawić do wystygnięcia. Oprószyć cukrem pudrem.



Próbuję, smakuję, testuję: Słomka ptysiowa i przysmak świętokrzyski

Jakiś czas temu w ramach współpracy z portalem Uroda i Zdrowie dostałam do przetestowania Słomkę ptysiową firmy Brześć i Przysmak Świętokrzyski. Jako, że oba produkty należą do przekąsek postanowiłam je opisać w jednym poście, choć raczej porównywać nie będę, bowiem to dwa różne produkty.
Oba dosyć kaloryczne, ale w końcu nie jada się tego codziennie. Raz na jakiś czas można poszaleć.

Ze słomką ptysiową firmy Brześć spotkałam się po raz pierwszy, ale okazała się naprawdę dobrym produktem. To mała, słodka przekąska, która jest świetnym, lekkim dodatkiem do kawy czy herbaty... ma tylko jedną wadę – szybko znika. Otworzyłam paczkę z tymi drobnymi słodkościami, gdy przyszła do mnie koleżanka... i tak nam się dobrze gadało przy kawie, że w misce pokazało się dno. Zanurzenie słomki w gorącym napoju sprawia, że rozpływa się w ustach.  


Słomka zrobiona jest z ciasta ptysiowego, pieczona z odrobiną cukru. Gdy przeczytałam skład to byłam mile zaskoczona, bowiem słomka składa się z naturalnych składników, takich jak mąka, jajka, tłuszcz, cukier - jedynym dodatkiem jest proszek do pieczenia, ale w końcu stosuję go do wypieków, więc trudno się czepiać.


Ja miałam okazję próbować słomki słodkiej, ale znalazłam też wersję fitness, z dodatkiem lnu, sezamu, słonecznika i czarnuszki. Jeśli uda mi się ją kupić to chętnie wypróbuję.
Słomka ptysiowa otrzymała certyfikat, który przyznała Loża Ekspertów Ogólnopolskiego Programu Promocyjnego „Doceń polskie”.


Przysmak Świętokrzyski, produkowany przez WSP Społem w Kielcach, to produkt, z którym spotkałam się już wcześniej, bowiem kupuje go od czasu do czasu mama Zielonookiego. Wiedziałam, że istnieje, ale nie przygotowywałam go jednak, ani nie próbowałam, można by rzec, że znałam produkt jedynie z widzenia, więc byłam ciekawa jak smakuje.  


No i nastąpił ten pierwszy raz, który prawdę powiedziawszy na kolana mnie nie powalił. Ale może dlatego, że ja fanką tego typu przekąsek nie jestem. Jednak, aby uczciwie ocenić produkt zaprosiłam do spróbowania znajomych, którzy stwierdzili, że to świetna alternatywa dla chipsów czy innych chrupek. No i ma tę zaletę, że można ją dowolnie doprawić, np. cukrem pudrem, cynamonem albo solą, papryką, ziołami itp. Każdy może zjeść w wersji, którą lubi. Spróbowałam i na słodko i na pikantnie. Bardziej smakowała mi wersja pikantna, nadała snackom charakteru.
Snacki są przeznaczone do smażenia i robi się je dosyć szybko. Trzeba dobrze rozgrzać olej, musi być go sporo, bo snacki powiększają swoją objętość i wypływają na wierzch. Trwa to dosłownie kilka sekund. Warto je odsączyć na papierowym ręczniku z ewentualnego nadmiaru tłuszczu, choć gdy olej jest odpowiednio rozgrzany to na ręczniku wiele go nie pozostaje.


Ja dostałam snacki w kształcie kratki, w opakowaniach po 400 g, które wystarcza na przygotowanie 10 litrów gotowego produktu. Skład produktu to: mąka pszenna, woda, sól i substancja spulchniająca. Podobnie jak w przypadku słomki do składu nie mam zastrzeżeń.


WSP Społem produkuje pellet z pszenicy, ziemniaka, kukurydzy, ryżu jak również mieszanek mącznych (np. pszenno – ziemniaczanych). W ofercie znajdują się m.in. wyroby cięte z matrycy, sztancowane, perforowane, laminowane, z nadrukiem (np. popularny bekon) a nawet przestrzenne (tzw. 3-D). W chwili obecnej w ofercie dostępne są następujące kształty: kratka, sitko, listek, rybka, owal, owal ryflowany, owal laminowany, koralik, bekon, frytka, kwadrat, miś, poduszka 3D, french freis. Jednym słowem wybór jest spory i można przygotować chrupki w różnych kształtach nadając im określone smaki.


Reasumując mogę powiedzieć, że warto spróbować i samemu się przekonać, bo produkt jest ciekawą alternatywą dla chipsów czy paluszków... chwila pracy, a można znajomych zaskoczyć fajną przekąską.

Sałatka z jajkiem, szynką i kiełkami rzodkiewki

Przy pomocy mojego woreczka wyhodowałam kolejne kiełki – tym razem rzodkiewki. I wykorzystałam je nie tylko do posypywania kanapek, ale i do pysznej sałatki na kolację.
Sałatka jest banalnie prosta i bardzo smaczna a przy tym zdrowa. No i jej przygotowanie trwa tyle, co ugotowanie jajek na twardo.  


Składniki na 2 porcje:

3 garści mieszanych sałat
½ pomidora albo 4 pomidorki koktajlowe
6 plasterków świeżego ogórka
¼ żółtej papryki
¼ czerwonej papryki
4 łyżki kiełków rzodkiewki
2 jajka ugotowane na twardo
2 plasterki szynki gotowanej albo konserwowej

Sos:
2 łyżki oliwy
½ łyżki octu winnego
½ łyżeczki płynnego miodu (użyłam lipowego)
½ łyżeczki musztardy dijon
szczypta soli
kolorowy pieprz
opcjonalnie ulubione zioła

Wszystkie składniki sosu wlać do małego słoiczka (wykorzystuję słoiczek po koncentracie pomidorowym), zakręcić i kilka razy wstrząsnąć, aby składniki się połączyły.

Na talerze rozłożyć sałatę. Na niej ułożyć półplasterki ogórka, paprykę pokrojoną w paseczki, pomidora pokrojonego na kawałki.
Szynkę pokroić w szerokie paski, zwinąć i powtykać miedzy warzywa. Jajka pokroić w ósemki, ułożyć na sałacie, całość posypać kiełkami rzodkiewki, polać przygotowanym sosem i podawać.



czwartek, 23 lutego 2012

Fasolka po bretońsku

Danie znane chyba w większości polskich domów. Każdy ma na nie swój pomysł. Mam i ja. Gotuję fasolkę tak jak gotowała moja babcia i do dziś gotuje moja mama. I choć zjem prawie każdą domową wersję, to ta smakuje mi najbardziej. Robię ją bez boczku (nie lubię), za to z dobrą wędliną i wędzonką. 
Fasolka jest daniem sycącym, rozgrzewającym – szczególnie w zimowe dni. Fasolę warto jeść, bo  jest niezłym źródłem białka i posiada właściwości alkalizujące, neutralizuje nadmiar kwasów w organizmie. Zawiera fosfor, magnez, żelazo, wapń, cynk, witaminy A, B, PP, oprócz tego działa korzystnie na wątrobę i płuca.


Składniki na 5 – 6 porcji

500 g fasoli Jaś
1 wędzone żeberko
200 -250 g wędzonej surowej ogonówki (można dać boczek)
300 g podwędzanej kiełbasy (dałam domową, robioną przez rodziców)
2 duże cebule
1 duży (albo 2 mniejsze) liść laurowy
250 ml passaty
125 g koncentratu pomidorowego
1 łyżeczka soli
1 łyżeczka pieprzu
1 łyżeczka słodkiej mielonej papryki (fajnie jeśli będzie wędzona)
1 łyżeczka cząbru
szczypta chili
1 łyżeczka cukru
majeranek (ile kto lubi)


Fasolę opukać, a następnie zalać letnią wodą (wody powinno być sporo – około 10 cm nad powierzchnię fasoli) i zostawić na całą noc do napęcznienia. Odlać wodę (można gotować w tej, w której była moczona – ja odlewam), zalać czystą wodą – tak aby przykryła fasolę, dodać wędzone żeberko i zagotować.
Dodać sól i liść laurowy i gotować do miękkości – w zależności od fasoli trwa to od 60 – 90 minut. Fasola na tym etapie powinna być miękka, ale nie rozciapana, większość wody powinna odparować.
Cebulę obrać, pokroić w kostkę. Kiełbasę i wędzonkę pokroić w kostkę i podsmażyć na patelni. Gdy będzie lekko zrumieniona i wytopi się trochę tłuszczu dodać pokrojoną cebulę. Wszystko razem podsmażyć i dodać do fasoli. Wsypać pieprz, chili, paprykę, cząber. Gotować jeszcze kilka minut. Dodać passatę, koncentrat pomidorowy, cukier i zagotować. Spróbować i ewentualnie dosolić czy dodać pieprzu. Wyłączyć i dodać roztarty w dłoniach majeranek – ilość wg własnego smaku. 
Nie zaciągam fasoli mąką – po prostu pozwalam, aby część ziaren się rozpadła i zagęściła mi całe danie.
To spora porcja, więc część fasolki po ugotowaniu wkładam do słoików i wekuję (pasteryzuję dwukrotnie po 30 minut, między jedną a drugą pasteryzacją zachowuję odstęp 24 godzin). 



wtorek, 21 lutego 2012

Boeuf Strogonow (Stroganow) z kluseczkami francuskimi

Wersji na to danie jest w sieci naprawdę wiele... budzi ono nieustanne dyskusje i spory. Sama nazwa i dodatki budzą wiele wątpliwości. Ale w sumie chyba nie ma o co kruszyć kopii, bo każdy gotuje to co lubi. Jest to jedno z łatwiejszych, a jednak bardzo wykwintnych dań. No i niestety drogich, bo polędwica wołowa kosztuje majątek. Dlatego ja przeważnie nie używam polędwicy wołowej, ale innego kawałka wołowiny.
Spotkałam się z wersją tego dania z dodatkiem papryki, pieczarek ale i leśnych grzybów (te podobno były dodawane w oryginale, ale głowy za to nie dam). Ja robię jedną z najprostszych wersji, bez tzw. wypełniaczy. Nic nie stoi jednak na przeszkodzie aby dodać pieczarki czy paprykę. U mnie jedynym dodatkiem są ogórki i to ogórki kiszone. Spróbowałam kiedyś zrobić z korniszonami (jakoś bardziej mi do francuskiego kucharza pasowały), ale jednak to nie ten sam smak.
Strogonow przygotowany z polędwicy jest daniem szybkim, bowiem polędwica nie wymaga długiego duszenia. Strogonow z polędwicy powinien być podany od razu po przygotowaniu i nie odgrzewany więcej niż raz.  
Jednak jeśli używamy innej części wołu musimy uzbroić się w cierpliwości, bo wołowina potrzebuje czasu. Ale za to możemy ze spokojem przygotować danie wcześniej i odgrzać bez obawy, że wołowina będzie twarda jak podeszwa.


Składniki na 4 porcje:

Boeuf Strogonow:
800 g polędwicy wołowej (dałam młodą wołowinę zrazową)
2 duże cebule
50 g klarowanego masła
4 łyżki mąki pszennej
200 -300 ml bulionu wołowego
3 – 4 ogórki kiszone
1 łyżeczka musztardy dijon
3 - 4 łyżki słodkiej śmietany do zup i sosów (dałam 18 % ale może być 30%)
sól i pieprz
szczypta chili

Kluseczki francuskie:
1 pełna łyżka świeżego masła
3 jajka
5- 6 łyżek mąki pszennej (dałam tortową)
½ łyżeczki soli

Mięso opłukać, pozbawić błonek, osuszyć papierowym ręcznikiem i włożyć na godzinę do zamrażarki (zimne będzie się lepiej kroiło). Wyciągnąć i pokroić ostrym nożem na paseczki (mniej więcej 1,5 x 4 cm). Pokrojoną wołowinę oprószyć mąką (nie solić i nie pieprzyć). Na patelni dobrze rozgrzać klarowane masło, włożyć mięso i obsmażyć na mocnym ogniu (jeśli robimy dużą porcję to mięso smażyć partiami). Przełożyć do głębokiego rondla.  
Cebulę obrać, pokroić w kostkę i wrzucić na patelnię, na której było obsmażane mięso i lekko zrumienić (nie przypalić). Dodać do mięsa. Do rondla wsypać 1 łyżeczkę soli, 1 łyżeczkę pieprzu, wlać gorący bulion i dusić na małym ogniu aż mięso będzie miękkie (w przypadku polędwicy wystarczy około 30 minut, w przypadku innej części wołowiny nawet 1,5 godziny i wtedy trzeba więcej bulionu). Co jakiś czas zamieszać i ewentualnie uzupełnić bulion, aby mięso nie przywierało do dna. Płynu jednak nie może być za dużo, pod koniec gotowania całość powinna być dosyć gęsta.  
Gdy mięso już będzie miękkie dodać 1 łyżeczkę musztardy, szczyptę chili i pokrojone w paseczki ogórki kiszone (najpierw kroję ogórki w plasterki, a potem w paseczki). Dobrze wymieszać i spróbować. W razie potrzeby dodać odrobinę pieprzu i dosolić (jeśli ogórki są słone to nie ma takiej potrzeby).
Na koniec dodać śmietanę, wymieszać, zagrzać, ale już nie gotować.
Podawać z kluseczkami francuskimi, kładzionymi albo z pieczywem. U nas dodatkiem tym razem była surówka z kiszonych ogórków z cebulką. 
Danie nie jest zbyt fotogeniczne, ale pyszne. 


Gdy Boeuf Strogonow będzie już gotowy przygotować kluseczki francuskie.
W dużym garnku zagotować wodę z 1 łyżeczką soli.
Białka oddzielić od żółtek. Białka ubić na sztywną pianę. Masło utrzeć z solą na puszystą masę, dodać żółtka i jeszcze przez chwilę ucierać (masa powinna zrobić się dosyć jasna). Dodać mąkę i ubite na sztywno białka. Wymieszać. Jeśli masa jest zbyt rzadka dodać jeszcze 1 łyżkę mąki.


Małą łyżeczką nabierać masę i wrzucać na gotującą się wodę – za każdym razem zanurzać łyżeczkę we wrzątku. Najpierw wrzucić 1 kluskę i jeśli się nie rozpłynie ugotować resztę kluseczek. A jeśli ciasto jest jeszcze za luźne dodać odrobinę mąki. Od chwili wypłynięcia gotować kluseczki 2 - 3 minuty.
Ugotowane kluski odcedzić i od razu podawać.


niedziela, 19 lutego 2012

Frittata

Frittata to danie bardzo podobne do omletu, można by rzec, że to jego bliska kuzynka :-)
Ja frittatę zawsze robię w piekarniku i wykorzystuję do tego naczynie żaroodporne albo blaszkę do pizzy (bez dziurek). Można też frittatę podsmażyć najpierw na patelni, a potem razem z patelnią wstawić do piekarnika i zapiec (podobno tak jest właściwie, ale nie posiadam patelni, której można używać w piekarniku).
Do frittaty można dodać w zasadzie wszystko co się lubi: wszelkie warzywa, wędliny, mięso, ryby. Każda wersja może być równie smaczna – wszystko zależy od naszych upodobań. Pyszna jest z brokułami, groszkiem, cukinią itd. Trzeba jednak pamiętać, aby brokuły czy groszek były ugotowane, cukinia podsmażona, mięso ugotowane albo upieczone, bo czas przygotowania samej frittaty jest krótki. Dodanie mleka i mąki nie jest konieczne, ale ja właśnie tak lubię.
Ja omlety czy frittaty robię głównie na niedzielne śniadania – wtedy mam więcej czasu i zapału do kucharzenia. Jednak takie danie może stanowić śniadanie, obiad albo kolację.
Dziś zapraszam na frittatę pt „co znajdę z lodówce” :-)


Składniki na 2 porcje:

4 duże jajka
3 - 4 plasterki salami
3 - 4 plasterki szynki
1/3 żółtej papryki
1/3 czerwonej papryki
8 plasterków świeżego zielonego ogórka
2 łyżki pokrojonego szczypiorku
4 – 8 plastrów pomidora (u mnie tylko na część Zielonookiego, bo ja nie lubię zapiekanych pomidorów)
2 łyżki mleka
2 łyżki mąki
2 łyżki tartego grana padano albo innego twardego sera
sól, pieprz
ulubione zioła (użyłam bazylii i włoskich z młynka Kotanyi)
1 łyżeczka masła do wysmarowania naczynia

Naczynie żaroodporne albo blaszkę o średnicy 25 cm wysmarować masłem.
Białka ubić na sztywną pianę, dodać żółta, mleko i mąkę. Doprawić solą (bardzo oszczędnie, bo i szynka i ser są dosyć słone) i pieprzem. Krótko zmiksować – do połączenia składników.
Szynkę i salami pokroić w paseczki, paprykę, ogórka również pokroić na małe kawałki. Wymieszać z masą jajeczną i wlać do naczynia do zapiekania. Na wierzchu ułożyć plastry pomidora, posypać szczypiorkiem, startym serem i oprószyć ulubionymi ziołami.
Piekarnik nagrzać do 190 stopni, wstawić frittatę i piec przez 10 -12 minut, aż masa się ładnie zetnie a góra zrumieni. Podawać na ciepło, albo na zimno (my jemy na ciepło).



środa, 15 lutego 2012

Drożdżówka z malinami i kruszonką

Drożdżowe ciasto piekę dosyć często, korzystam z przepisu mojej mamy, albo mojej znajomej, która podała mi go, gdy zaczynałam pisać mojego starego bloga kulinarnego – ponad 5 lat temu. Ciasto ma tę zaletę, że nie wyrabia się go ręcznie ale mikserem. 
Nieznacznie przepis zmodyfikowałam, a wszytko to za przyczyną znajomego cukiernika, który udzielił mi kilku cennych wskazówek. Dostałam też przepis na jego pyszną drożdżówkę, ale jeszcze jej nie zrobiłam.  
Dziś podaję przepis Magdy, ale z moimi zmianami. Ciasto można upiec na dużej blasze (takiej z wyposażenia piekarnika) albo na klasycznej blaszce ( 40 x 25 cm) czy w dwóch keksówkach – wtedy ciasto będzie wyższe. Ja tym razem wykorzystałam blaszkę Wiltona  33x23 cm i zrobiłam ciasto z połowy porcji. Blaszka po raz kolejny sprawdziła się znakomicie - ciasto po upieczeniu po prostu wysunęłam na papier - nic nie przywarło, nic się nie przypaliło, a ciasto równo się upiekło.
Myślałam, że będzie niższe, bo właśnie takie niezbyt wysokie drożdżówki lubię najbardziej... ale nic z tego, wyrosło dosyć mocno. Dodatek malin (mrożonych) i kruszonki sprawił, że ciasto było miłym wspomnieniem lata... pysznym wspomnieniem.Oczywiście można upiec ciasto z dowolnym owocami (świeżymi albo mrożonymi), można dodać rodzynki, żurawinę czy powidła – pełna dowolność.


Składniki na dużą blachę albo dwie keksówki:

1 kg przesianej mąki luksusowej  albo tortowej (do ciast drożdżowych najlepsza luksusowa)
100 g roztopionego masła (Magda proponuje Palmę z Murzynkiem)
400 ml mleka (użyłam 2%)
100 ml jogurtu naturalnego
200 g drobnego cukru
2 łyżki oleju z pestek winogron (może być też słonecznikowy)
70 g drożdży
½ łyżeczki soli
3 jajka
1 łyżka cukru waniliowego (dałam Kotanyi)

3 szklanki malin

kruszonka:
150 g mąki
100 g cukru
80 g masła


Wszystkie składniki kruszonki zagnieść tak, aby uzyskać konsystencję grubego, mokrego piasku. Wstawić do zamrażarki.

Masło rozpuścić w rondelku. Mleko podgrzać. Połowę mleka wlać do dużego kubka, dodać jogurt, 2 łyżki cukru i drożdże. Dobrze wymieszać i zostawić w ciepłym miejscu, aby zaczyn podwoił swoją objętość.
Mąkę przesiać do miski, dodać sól, cukier, cukier waniliowy, 2 całe jajka i 1 żółtko (białko zostawić), olej, pozostałe mleko i wyrośnięty zaczyn. Połączyć wszystko za pomocą miksera (mieszadła hakowe), wlać rozpuszczone i ostudzone masło. Miksować na najwyższych obrotach, aż ciasto będzie odchodzić od miski (mniej więcej trwa to 5 minut).
Odstawić ciasto na 30 minut i ponownie zmiksować – tym razem krótko, około 1 minuty.  
Ciasto przełożyć do blaszki posmarowanej masłem i posypanej mąką albo wyłożonej papierem do pieczenia.
Zostawić w ciepłym miejscu do wyrośnięcia (powinno podwoić swoją objętość – potrzeba na to mniej więcej 1 godziny).
Na wierzchu ciasta położyć maliny, posmarować lekko ubitym białkiem (tym, które zostało od ciasta) posypać kruszonką i wstawić do piekarnika nagrzanego do 180 – 200 stopni ( piekłam na 180 w termoobiegu) i piec 30 – 40 minut, do tzw suchego patyczka. Czas pieczenia zależy od tego jakiej formy użyjemy – jeśli będzie to duża blacha czas będzie krótszy, w korytkach ciasto będzie piekło się dłużej, bo jest wyższe.
Można pokusić się o zrobienie lukru albo posypać cukrem pudem... ja osobiście uważam, że nie ma takiej potrzeby, bo kruszonka jest wystarczająco słodka.




wtorek, 14 lutego 2012

Próbuję, smakuję, testuję: sok żurawinowy Bonini

Jakiś czas temu, w ramach współpracy z portalem Uroda i Zdrowie, dostałam do przetestowania sok żurawinowy Bonini od sklepu Smakoszyki. To moje pierwsze spotkanie z tą firmą i pierwsze spotkanie z sokiem żurawinowym w czystej postaci.  
Nie od dziś wiadomo, że żurawina jest stosowana w medycynie od wieków, szczególnie w leczeniu i zapobieganiu przeziębieniom, w dolegliwościach reumatycznych i żołądkowych a także zapobiega infekcjom układu moczowego. Flawonoidy zawarte w żurawinie działają przeciwmiażdżycowo i przeciwzakrzepowo i chronią układ krwionośny, a także chronią przed działaniem wolnych rodników. Żurawina zawiera wiele przeciwutleniaczy, a duża ilość potasu przyczynia się do normalizacji ciśnienia tętniczego krwi.
Wygląda na to, że żurawina to same dobro... a skoro samo dobro to zostało zamknięte również w butelce. Produkt, który miałam okazję przetestować i posmakować to czysty, stuprocentowy sok żurawinowy, który nie zawiera żadnych środków konserwujących ani innych dodatków takich jak cukier czy barwniki. A jakie są moje wrażenia?
Sok jest niesamowicie kwaśny – próbowałam się go napić w czystej postaci – nie dałam rady. Ale już herbata malinowa z dodatkiem soku żurawinowego i odrobiny miodu smakowała wybornie.
I tak się raczyłam tą herbatą przez kilka zimnych dni, aż zobaczyłam dno w butelce... obleciałam jednak kilka sklepów w poszukiwaniach owego soku i jakież było moje rozczarowanie, gdy w żadnym go nie znalazłam. A chętnie bym kupiła.
Z tego, co wyczytałam to firma produkuje również sok z granatu – niestety, nie dane mi było spróbować, bo kupić mi się nie udało. A szkoda, bo chętnie bym skosztowała.


Tymczasem zapraszam na herbatę malinową z miodem i sokiem żurawinowym... Przygotowanie jej to nic trudnego, wystarczy zaopatrzyć się w dobrą herbatę malinową (owocową, a nie czarną aromatyzowaną), sok żurawinowy i miód.
Herbatę zaparzyć gorącą, ale nie wrzącą wodą (po zagotowaniu czekam około 5 minut i dopiero zalewam). Gdy już się zaparzy i lekko przestygnie wystarczy dodać 2 – 3 łyżki soku żurawinowego i łyżeczkę miodu do smaku... Dla mnie bomba.

niedziela, 12 lutego 2012

Rozwiązanie konkursu z Kotanyi i książka miesiąca.


Niezłą miałam zagwozdkę, bowiem wszystkie dania mają w sobie coś urzekającego, ale nagrody są trzy i trzeba je rozdać... Gratuluję jednak wszystkim udanych dań i pięknie dziękuję za to, że chcecie się bawić.  
Tym razem pachnące paczuszki z przyprawami otrzymują:
Kamila Czapska za pyszne roladki naleśnikowe
Karolina Gawrysiak za makaron zapiekany z grzybami
Ewa Miller za skrawki kurczaka na wstążkach kalarepy

Dziś 12 dzień miesiąca, a więc czas na ogłoszenie komentatora miesiąca. Jak zawsze decyzja jest subiektywna i nie podlega dyskusjom. Tym razem książka powędruje do  Asi – Słodkiej Babeczki - niech dalej czaruje swojego męża :-)


Wszystkie nagrodzone osoby proszę o przesłanie danych do wysłania nagród (na maila margarytka75@vp.pl)

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...